Gdy myśleliśmy o urlopie w głowie mieliśmy kilka opcji na jego spędzenie. Zastanawialiśmy się nad podróżą busem przerobionym na kampera z zabraniem motocykla bądź nad podróżą na jednym motocyklu, była jeszcze jedna opcja, podróż dwoma motocyklami, ale była najmniej prawdopodobna, ponieważ na tamten moment nie miałam motocykla. Długo myśleliśmy jak chcemy spędzić pierwsze wspólne wakacje i zwlekaliśmy z decyzją. W międzyczasie, na początku września kupiliśmy mi motocykl i wiecie co? Zdecydowaliśmy się na wakacje na dwóch motocyklach. Do samego wyjazdu pozostały dwa tygodnie, które spędziliśmy na doposażeniu siebie, a przede wszystkim mnie na taką formę podróży. Znalezienie dla mnie odpowiednich ubrań motocyklowych trochę nam zajęło. Byliśmy we Wrocławiu, aby przymierzyć ubrania Modeki, niestety okazało się, że nie ma mojego rozmiaru, a bardzo zależało mi na komplecie Modeka Panamericana II Lady. Po dogadaniu się z odpowiednimi osobami, zamówiliśmy ubrania z dostawą do domu. Dopiero kilka dni przed wyjazdem przyszła paczka i na całe szczęście wszystko pasowało. W międzyczasie zamówiłam resztę wyposażenia; buty, ubrania przeciwdeszczowe, które musiałam wymienić ze względu na za mały rozmiar i kilka innych rzeczy. W ten sposób jeszcze dzień przed podróżą przyszła do mnie ostatnia paczka z ubraniami przeciwdeszczowymi. Pakowaliśmy się w nocy dzień przed wyjazdem i nawet sprawnie nam to poszło, w kufrach pozostało dużo miejsca na podróżne zdobycze, czy jak kto woli pamiątki.
Pogoda zmienną jest
Ruszyliśmy w niedzielne popołudnie (18.09.). W Polsce pożegnało nas słoneczko, które towarzyszyło nam do połowy Czech. Drugą część drogi przejechaliśmy niestety w deszczu i całych 8°C. Późnym wieczorem dojechaliśmy do Wiednia gdzie się zatrzymaliśmy. W drugi dzień przywitał nas deszcz, który utrzymywał się do połowy Austrii. Na całe szczęście pogoda zmieniła się gdy zjechaliśmy z głównej drogi na boczne górskie uliczki. Mój ukochany zafundował mi wycieczkę po austriacko-słoweńskich serpentynach prowadzących po bocznych drogach przez urokliwe wioseczki, która była dla mnie wyzwaniem bo nigdy nie jeździłam z kuframi. Zatrzymaliśmy się na noc w Postojnej, gdzie ugościła nas u siebie w domu przesympatyczna Nadia. Poranek kolejnego dnia poświęciliśmy na zwiedzenie okolicznej, przepięknej jaskini Postojska Jama. Potem ruszyliśmy na Chorwację.
Kierunek Chorwacja!
Kolejne dwa i pół dnia były spędzone na przejeździe przez chorwackie wybrzeże, które zapierało mi dech w piersiach, ponieważ byłam tam pierwszy raz. Połączenie morza z górami jest czymś pięknym, zwłaszcza obserwacja jak zmienia się roślinność wraz z kilometrami. W trakcie tej drogi wjechaliśmy na Mały Alan, z którego podziwialiśmy okolicę. Wjazd na tę górę był dla mnie przełamaniem moich obaw, a jednocześnie zdobyciem wiary w swoje umiejętności. Wjazd jak i zjazd z góry wiązał się z pokonaniem wielu kilometrów szutrową drogą, która miejscami miała bardzo luźną nawierzchnie. Zboczyliśmy również kawałek z drogi, aby podziwiać zjawiskowe wodospady Krka. Bardzo mi na tym zależało, ponieważ od jakiegoś czasu było to moje marzenie i muszę przyznać, że to miejsce mnie nie zawiodło.
Wypoczynek na całego
Piątego dnia dojechaliśmy do Zuljany, gdzie spędziliśmy ostatnie ciepłe cztery dni. Po krótkim poszukiwaniu noclegu zdecydowaliśmy się na apartament nad samą wodą, gdzie z balkonu rozpościerał się piękny widok na wodę i pobliskie wzgórza. Pierwsze dni spędziliśmy na pięknej plaży, grzejąc się w ciepłym chorwackim słońcu. Pokusiliśmy się również o nurkowanie w poszukiwaniu muszelek i kolczatek. Zarówno z plaży jak i z balkonu podziwialiśmy boskie zachody słońca. Mieliśmy to szczęście, że były pootwierane stoiska z lokalnymi produktami i świeżymi rybami, z których robiliśmy pyszne posiłki. W dzień, który nie rozpieszczał słońcem pojechaliśmy do Dubrownika. Było to moje kolejne małe marzenie. Przespacerowaliśmy się po wąskich kamiennych uliczkach wśród starych budowli i zjedliśmy najlepsze lody na świecie. Przejechaliśmy również przez kawałek półwyspu Peljesac, który raczył nas pięknymi widokami, miejscami, polami pełnych dojrzałych winorośli i małymi winnicami. Półwysep słynie z pysznych win, niestety wytrawnych, ale dla wytrwałych można znaleźć w małych lokalnych winniczkach wina słodkie. W trakcie zwiedzania zatrzymaliśmy się przy hodowli muli, gdzie spróbowaliśmy świeżych ostryg (ble) i muli w czerwonym sosie, które nam bardzo posmakowały. Niestety pogoda się zepsuła i nie było sensu siedzieć w jednym miejscu więc postanowiliśmy ruszyć dalej.
Czarnogóra i Serbia – to jest to!
Zdecydowaliśmy się zobaczyć Czarnogórę. Dziewiątego dnia przekroczyliśmy granicę i udaliśmy się do Kotoru. Zatrzymaliśmy się przy murach starego miasta, aby poświęcić chwilę na spacer po nim i małą przekąskę (lody). Tak jak w przypadku Dubrownika, jest to piękne miejsce z wąskimi kamiennymi uliczkami i starymi kamienicami. Nad murami na górze znajdują się ruiny zamku, ale niestety nie starczyło czasu, aby wspiąć się tam. Stamtąd ruszyliśmy najpiękniejszą trasą motocyklową w Europie, na której robiliśmy mnóstwo postojów na zdjęcia, niestety czasami ten widok był przysłonięty mgłą lub chmurami. Doświadczyłam tam także jazdy w chmurach, gdzie nie widziałam nic, nawet mojego mężczyzny jadącego 30m przede mną. Na następny dzień wylądowaliśmy w najpiękniejszym miejscu naszej podróży jakim jest Durmitor. Było to miejsce, które wywarło na mnie największe wrażenie z całej trasy. Spokój i przestrzeń jaka tam panuje wprowadza w zachwyt. Ciężko jest ubrać w słowa jak tam się czułam, a zdjęcia nie oddają piękna tego miejsca.
Tego samego dnia udaliśmy się do Serbii, która bardzo mnie zaskoczyła, ponieważ jest cudnie zielona i górzysta. Pierwszego dnia widzieliśmy tylko kawałek, ponieważ szybko zrobiło się ciemno i bardzo tego żałuję bo mijaliśmy wspaniałe zbocza, których nie mogliśmy podziwiać. Kolejnego dnia widzieliśmy znacznie więcej, przejechaliśmy przez dwa Parki Narodowe, następnie wzdłuż rzeki Driny udaliśmy się w stronę Węgier. Nocowaliśmy tam na dziko pod namiotem na brzegu rzeki (wcześniej albo nie było miejsca, albo pogoda nie sprzyjała takim luksusom). Było to bardzo fajne doświadczenie, które chętnie będę powtarzać. Pogoda bardzo nam dopisała, a nawet nas zaskoczyła, było ciepło a nawet świeciło słońce. Jadąc przez ten kraj miało się wrażenie, że to nie jest Europa. Małe wioski i miasteczka, brak dużych hipermarketów, tylko lokalne sklepiki, zupełnie inna mentalność ludzi, wszyscy chętni są do pomocy, coś co trudno odnaleźć w Polsce.
Polak, Węgier – dwa bratanki
Dwunastego dnia byliśmy już na Węgrzech, naszym celem był Balaton, którego nigdy nie widziałam. Niestety nie wiem, czym większość ludzi się tam zachwyca, ale mnie to miejsce w żaden sposób nie urzekło. Natomiast zjedliśmy bardzo smaczny posiłek składający się z tradycyjnych potraw i przenocowaliśmy w Heviz, gdzie gospodyni poczęstowała nas swoim bimbrem na rozgrzanie bo znowu dołączył do naszej podróży deszcz.
W przedostatni dzień wróciliśmy do Austrii, przespacerowaliśmy się w Parku Narodowym nad Jeziorem Neusiedler See, po czym skierowaliśmy się do Wiednia na nocleg. W dzień powrotu znowu w połowie Czech dopadł nad deszcz i niska temperatura. Trasę zakończyliśmy deszczowym, zimnym wieczorem cali zmarznięci i w niektórych miejscach przemoknięci ale z uśmiechami na twarzy.
Kolejny wyjazd? Na pewno!
Ten wyjazd był moim pierwszym doświadczeniem dalszej podróży na dwóch kółkach. Niezapomniane pozostaną towarzyszące całą drogę emocje (kocham góry, a połączenie ich z wodą jest czymś najwspanialszym), a także sympatyczni ludzie spotkani po drodze oraz kuchnia, potrawy, smaki, których kosztowaliśmy po drodze bardzo wiele. W dwa tygodnie przejechaliśmy około 4 tysiące kilometrów przez 7 krajów oraz zobaczyliśmy mnóstwo pięknych miejsc. Na pewno to powtórzę!