Do rzeczy…
Start wyprawy miał miejsce 17.07.2021 r. w Częstochowie. Tak się złożyło, iż była to sobota, a do tego moje urodziny. Czy można sobie wyobrazić lepszy prezent urodzinowy niż perspektywa dwóch tygodni na motocyklu? Od początku zamysłem wyjazdu była samotna podróż. Kilka osób chciało się dołączyć na całość, bądź etap trasy lecz nie skorzystałem z propozycji towarzystwa. Jak miało się okazać w ciągu kilku kolejnych dni to, że jadę sam wcale nie znaczy, że jestem sam.
Oficjalny początek trasy zaplanowałem w okolicach przejścia granicznego Gorzyczki. Szybko pokonuję trasę z Częstochowy w to miejsce autostradą A4. Nie do końca wierzę, że to się dzieje i już za moment rozpocznę podróż bardzo skrupulatnie zaplanowaną trasą. Korzystam z nawigacji offline, która prowadzi mnie po śladzie wygenerowanym dla każdego dnia.
Pierwsze kilometry są w porządku. Gdy wjeżdżam w pierwszą wąską i urzekającą uliczkę zatrzymuję się, aby zrobić zdjęcie i nagrać kilka słów do relacji. Nawigacja prowadziła mnie drogami z pięknymi widokami, a ja wewnątrz czułem wielką satysfakcję z przygotowanej trasy. Spokojnie przejechałem przez Ustroń, zakorkowaną Wisłę, przełęcz Kubalonkę i dalej do Zwardonia. To tu asfalt dramatycznie się pogorszył, aż w końcu więcej było dziur i kamieni. Na jednym z zakrętów motocykl prawie się przewrócił przy dohamowaniu do ostrego zakrętu. Już oczami wyobraźni widziałem go leżącego. Pomyślałem, że jak ja go wtedy podniosę. Miało się okazać, że przekonam się o tym w dniu następnym…
Ola i Marcin
Zanim jednak kolejne przygody, to dojechałem do Kościeliska. To tu właśnie będę nocował u Oli i Marcina. Wspólnie prowadzą dwa biznesy nakierowane na turystów – domek Dziko Hanka i Dziki Offroad (wynajem samochodów terenowych), ale przede wszystkim ich pasją są motocykle. W garażu stoi Honda CBR, Suzuki Marauder i dwa crossy. Pasją też jest poznawanie nowych ludzi i stąd pomysł na wynajem pokoi. Ola jako pierwsza napisała do mnie i zaprosiła bezinteresownie do siebie i motywowała do tego, aby się nie poddawać. Bez niej ta wyprawa nie doszłaby do skutku. Rozmawiamy bardzo długo nie tylko o motocyklach i podróżach. Ola pochodzi z Gdańska i przybyła do Zakopanego rozkręcać koleżance pensjonat. To tu poznała swojego męża Marcina, górala z krwi i kości. Gdy zobaczycie w okolicach Zakopanego różowy kask, to na pewno będzie to Ola.
Rano jemy wspólne śniadanie, a następnie pakuję motocykl. Przy wkładaniu ostatniej torby spoglądam na podnóżki do których normalnie jest przykręcony wydech i widzę, że brak jest śrub, a rura wisi swobodnie. Zerkam na drugą stronę i to samo. To pokłosie wczorajszych dziur i fatalnej nawierzchni! Rozpoczynamy z Olą naprawę, ale nadchodzi potężna burza, która skutecznie przerywa pracę na pół godziny. Pijemy herbatę rozmawiamy ponownie, a następnie kończymy naprawę. Co ja bym bez niej zrobił? Co bym zrobił, gdybym wylądował w hotelu, albo w namiocie w lesie? Usterka nie pozwalała na kontynuowanie podróży. Tu miałem cały warsztat pod ręką, bo Marcin lubi „grzebać” przy swoich sprzętach. Ruszam z dwugodzinnym opóźnieniem.
Przejeżdżam przez korkujące się Zakopane i dalej w stronę Łysej Polany. Dzisiaj będę jechał przez moje ukochane tereny Pienin, Piwniczną, Żegiestów. Bardzo lubię ten rejon, bo są tu piękne widoki, góry otaczają człowieka z każdej strony, są piękne kręte drogi. Moja ulubiona cześć to ta wzdłuż Popradu. Pogoda jest niepewna i co chwilę się zmienia na kilka, bądź kilkanaście. W końcu widząc dużą czarną chmurę deszczową, w którą mam wjechać zatrzymuję się na przystanku i zakładam komplet przeciwdeszczowy kurtkę Modeka AX DRY II oraz spodnie Modeka AX DRY. Na szczęście pogoda się poprawia, a ja ku mojemu zdziwieniu w dalszej części dnia ląduję na granicy polsko-słowackiej. Tuż za granicą zatrzymuję się, aby sprawdzić w czym jest problem. Ku mojemu zdziwieniu trasa prowadzi około 18 km przez Słowację. Musiałem nie zauważyć tego przy planowaniu. Szybka analiza co się bardziej opłaca i decyzja, że jadę dalej.
Postanowiłem zmienić kurtkę na tekstylną. Znalazłem miejsce na poboczu z pięknym widokiem przed Czyrną, postawiłem motocykl na bocznej nóżce, która lekko się zapadła w grząski teren. Pomyślałem, że zrobię zdjęcie, podłożę jakiś kamień pod nóżkę i spokojnie się przebiorę. Odszedłem pięć kroków, wyciągnąłem telefon, aby zrobić zdjęcie, a zza pleców dobiegł mnie dźwięk przewracającego się motocykla. Wpadłem w panikę.
Pierwsza próba i nic. Druga, trzecia, czwarta i znowu leży całkiem na boku, bo brakło mi sił. Paliwo wylewa się spod korka. Macham i wołam o pomoc do kierowców, ale z kabin docierają do mnie przyjacielskie uśmiechy i machanie. Nikt nie domyślił się, że potrzebuję pomocy… Kolejna próba na dwa razy i udało się! Chyba adrenalina tak uderzyła mi do krwi, a do tego siła woli pomogła, że postawiłem motocykl do pionu. Cały roztrzęsiony potrzebowałem dobrych kilku minut, aby ochłonąć. Na szczęście zgiął się tylko kierunkowskaz (nie odpadł, działa) i urwało się jedno z mocowań kamery. Kamery były zamontowane na motocyklu po stronie, na którą się przewrócił, ale na szczęście nic się im nie stało.
Ruszam dalej w stronę Bieszczad.
Wysoczany – Zacisze Osławy
Jest niedziela, a więc wszystkie sklepy zamknięte. Jadę bocznymi drogami więc stacji jak na lekarstwo i to w większości prywatne, które w niedzielę również nie pracują. Ola przygotowała mi mały prowiant, który zjadłem ok. 14:00, a na nocleg w Wysoczanach trafiam o 20:30. Już pogodziłem się, że pójdę spać głodny. Parkuję motocykl, witam się z Właścicielami i od razu zostaję zapytany czy jestem głodny. Mówię zgodnie z prawdą, że prawie cały dzień nic nie jadłem i nie mam nic ze sobą. Pani Właścicielka poleca Mężowi, aby poszedł do ogródka i przyniósł warzywa, a sama znika w domu. Po chwili oboje wracają. Dostaję swojskie jajka, chleb, butelkę wody, masło, szynkę, ser żółty, szczypiorek i ostatnie dwa ogórki z prywatnego ogródka, co mnie bardzo wzrusza. Już drugi raz w ciągu tego dnia czuję pomoc dokładnie wtedy, kiedy tego potrzebuję. Miałem iść głodny spać, a właśnie zasiadam do prawdziwej uczty.
Rano Pani Właścicielka łapie mnie, gdy nagrywam okolicę i przynosi kawę wraz z ciastkami. Zasiadam na ławce pod drzewem, niespiesznie piję kawę przegryzając ciastka i cieszę się spokojem i perspektywą kolejnych kilometrów i to w Bieszczadach. Pytam jeszcze ile mam dopłacić do kolacji i śniadania, ale napotykam na kategoryczną odmowę przyjęcia większej kwoty, aniżeli umówiona za nocleg.
Cisna
Po około 5 minutach od wyjazdu dopada mnie burza lecz nie pozostaje mi nic innego, jak tylko jechać, mając nadzieję, że się wypogodzi. Gdy moje buty już nie dają rady, a ulewa staje się nieakceptowalna zatrzymuję się na lokalne stacji benzynowej. Myślę sobie, że coś muszę zrobić z tymi butami. Po tankowaniu wchodzę przemoczony do budyneczku stacji, płacę za paliwo i wpadam na pomysł worków na śmieci, które można włożyć na buty. Nieśmiało pytam obsługę stacji o worki i w odpowiedzi słyszę: „Jakieś dwa tygodnie temu jechało trzech motocyklistów w podobną ulewę, zatrzymali się u nas i każdy z nich poprosił o duży worek na śmieci, bo ich ciuchy totalnie przemokły. Każdy wyciął otwór na głowę i ręce i pojechali dalej w Bieszczady. Oczywiście, że dostanie Pan małe worki. Jakby była potrzeba większego, to też mamy. W końcu trzeba sobie pomagać”. Kolejny dzień i kolejna dobra dusza, która pojawiła się w odpowiednim czasie.
Po ok. godzinie deszcz całkiem ustaje, a ja zatrzymuję się przy wieży widokowej tuż przed wjazdem do Cisnej. Suszę rzeczy, jem coś słodkiego, nagrywam materiał wideo i spędzam tam jakieś dwie godziny. Motocykl stoi zaparkowany na parkingu zapakowany, ciuchy rozwieszone na kufrze i co rusz ktoś się przygląda. Odważniejsze osoby pytają czy to mój motocykl, gdzie jadę, ile już jadę, ile mi zostało. Uświadamiam sobie w rozmowach, że wiele z tych osób kiedyś miało motocykl, niektórzy robili pokaźne trasy, a teraz z racji wieku, sytuacji rodzinnej, braku czasu, zdrowia dwa kółka pozostały już tylko wspomnieniem. Co warte odnotowania pięknym wspomnieniem, którym chętnie się dzielą wracając często do swoich najlepszych lat. Kilka razy zdarzy mi się jeszcze rozmawiać przez kilka minut a to ze sprzątaczem ulicy, a to pracownikiem stacji, czy zwykłym przechodniem, który zatrzyma się i zagada. Kolejna znajomość znamienna w skutkach wydarzy mi się tego wieczora, gdy minę bieszczadzkie serpentyny i wiąże się również z deszczem, który złapał mnie na godzinę przed miejscem docelowym.
Małgosia i Piotr
Gdy dojechałem do noclegu było jeszcze jasno. Czekał na mnie pusty garaż, który Właściciel udostępnił na mój motocykl stawiając swoje auto na podwórku. W pokoju zdjąłem z siebie mokre ciuchy, rozwiesiłem gdzie tylko się dało, usiadłem zziębnięty na łóżku i usłyszałem w kuchni nieopodal mego pokoju głęboki, niski, pięknie postawiony głos z cudowną dykcją. Jestem typowym słuchowcem i taki głos nie mógł ujść mojej uwadze. Pomyślałem, że musi należeć do radiowca, bądź śpiewaka operowego, a jeżeli tak nie jest, to ewidentnie się marnuje. W telefonie szukałem sklepu spożywczego, bo nie miałem nic na kolację, a moje uszy muskał dobiegający zza drzwi głos. Znalazłem sklep, spojrzałem przez okno i nadal padało. Na swoim wyposażeniu nie miałem parasola, a jakoś dość miałem już deszczu. Szybka decyzja: idę zapytać o parasol, bo co mi szkodzi. Wyszedłem zatem z pokoju i właściciela urzekającego głosu, który krzątał się po kuchni zapytałem, czy przypadkiem nie ma pożyczyć parasola, bo przyjechałem motocyklem, mocno padało, wszystko mam mokre i dość mam już deszczu. Oczywiście Piotr, bo tak ma na imię stojący przede mną długowłosy mężczyzna, idzie ze mną do samochodu, wyciąga parasol i wręcza na czas spaceru po zaopatrzenie. Ja odwdzięczam się naklejką z logo wyprawy i zapraszam na profil facebookowy. Ruszyłem do sklepu i po 10 minutach deszcz całkowicie ustał. Podczas spaceru parasol całkowicie wysechł więc oddałem go po powrocie. Dowiedziałem się wtedy, że Piotr i Małgosia już zobaczyli mój profil na Facebooku i zapraszają na wspólną kolację.
Długo siedzieliśmy przy znakomitej kolacji w wyjątkowej atmosferze. Każdy z naszej trójki opowiadał o swoich pasjach, życiowych sukcesach i porażkach, planach, przemyśleniach. Wchodziliśmy w bardzo prywatne sprawy, bowiem okazało się, iż drogę która była przede mną - ciężką, bolesną, długą – moi rozmówcy mają już za sobą. Nie chodzi o drogę na motocyklu, a tę życiową. Przez szacunek do Piotra i Małgosi nie opiszę dyskutowanych spraw i bardzo poruszających historii usłyszanych od nich. Jedno mogę stwierdzić z całą pewnością – spotkałem ludzi, których potrzebowałem w tamtej chwili, którzy towarzyszą mi w jakiś sposób do dzisiaj pomagając przejść rzeczoną drogę w sposób bezpieczny za co im serdecznie dziękuję.
Kolejny dzień rozpoczęliśmy również wspólnie od śniadania. Dodatkowo na drogę otrzymałem przygotowane przez Piotra znakomite kanapki, które pomogły mi przetrwać dzień.
Zdzisław po raz pierwszy
Tego dnia rozpoczęły się piękne wschodnie drogi, które uświadamiają mi z każdym kilometrem, że motocykliści z reguły szukają serpentyn, żeby zejść na kolano, ale drogi którymi dzisiaj jadę, pozwalają się wyciszyć, nie wymagają ciągłego skupienia, zmiany biegów i idealnie pasują do mojego motto – nie liczy się cel, a droga. Moja głowa odpoczywa jeszcze bardziej, aniżeli dzień wcześniej, powoli zakochuję się w tych drogach, a poziom radości z jazdy osiąga zenit. Po drodze odwiedzam cerkiew w Hrebennem i ruszam dalej wśród pól słoneczników i zbóż.
Gdy zgłodniałem postanowiłem zatrzymać się na szybki posiłek. Tuż przy drodze „wyrosła” wieża widokowa więc zdecydowałem, że tu właśnie coś przegryzę. Postawiłem motocykl przy wieży, wyjąłem kanapki od Piotra i wodę, usiadłem na ławeczce i delektowałem się posiłkiem. Na wieży byli jacyś ludzie, a mnie zależało, aby było pusto do nagrania wideo. Ludzie się zmieniali na wieży, ale w pewnym momencie zostałem sam więc dopiłem wodę i zdecydowałem, że to ten moment. Podszedłem do motocykla, aby wyjąć sprzęt nagrywający, a w tym momencie na parking wjechał motocykl, który chwilę wcześniej minął to miejsce, jednak zawrócił i zaparkował tuż za moim. Zdjął kask i od razu wywiązała się rozmowa. Okazało się, że Zdzisław jest z Krakowa i robi bardzo podobną trasę do mojej na ścianie wschodniej. Weszliśmy wspólnie na wieżę widokową, zamieniliśmy jeszcze kilka zdań i rozstaliśmy się. Zdzisław pojawi się jeszcze dość niespodziewanie zupełnie mnie zaskakując w bardzo trudnym momencie podróży pomagając mi wtedy, gdy tego będę potrzebował.
Koniec części drugiej